To w końcu pasta jajeczna czy bezjajeczna? Uwielbiam takie wątpliwości, gdy serwuje innym moje wegańskie przysmaki...
Mój luby nie wyznaje restrykcyjnie diety wegańskiej, czasem je jajka. Przymykam na to oko, gdyż nie chcę być kobietą-zołzą, która mu wszystkiego zabrania. Pewnego pięknego wieczoru, siadam obok niego na kanapie i jak zwykle opowiadam, jak mi minął dzień. Mówię, że opracowałam dzisiaj pastę jajeczną na blog i jestem ciekawa, jak on ją ocenia. Odparł, że nie ma ochoty, ale mogę mu dać ją jutro do pracy.
Nazajutrz nie mogłam znaleźć sobie miejsca, siedziałam jak na szpilkach. Temat owej pasty mnie dręczył. Nie wytrzymałam i zadzwoniłam do jego pracy. Omijając zbędne "Dzień dobry, Kochanie", zapytałam, jak pasta. Powiedział, że pyszna, ale musi kończyć, bo ma dużo pracy. Odetchnęłam z ulgą i z uśmiechem na twarzy się rozłączyłam.
Wieczorem jemy kolację. Z podekscytowaniem zaczynam mówić o magii kuchni wegańskiej. O tym, że można oszukać kubki smakowe. Jak na przykład w tej paście jajecznej... Spoglądam na niego. Przestał jeść i wpatruję się na mnie z niedowierzaniem.
- Ale ta pasta była z jajek?.
- No jak to Kochanie, na bloga? - mówię śmiejąc się.
- No to z czego była...?
- Z tofu, głuptasie!
Skoro on się nabrał, to niewątpliwie stworzyłam idealny zamiennik pasty jajecznej...
Przed Wami pasta bezjajeczna! :)
bezglutenowa